Opowiadanie Wiktorii Frączek

Wiktoria Frączek - uczennica klasy V napisała ciekawe opowiadanie o wyprawie w kosmos.

W tworzeniu własnych historii niebagatelne znaczenie ma znajomość różnorodnej literatury. Nie od dziś wiadomo, że aby samemu ciekawie pisać, trzeba wiele czytać. 

Zachęcam do lektury. (A.K.)

                         Wiktoria Frączek

Szalona przygoda

  28 sierpnia 3017 r. w pewnej agencji rządowej zwaną ,,Livią’’ stwierdzono, że dawno już nie zorganizowano wycieczki w odległy kosmos.

   Szukano bardzo bogatego człowieka. I znaleziono. Tak naprawdę to ta osoba znalazł ich. Tym bardzo odważnym człowiekiem byłam... ja. Przygotowania trwały krótko, tylko niecałe dwa lata.

Gdy wszystko było dopięte na ostatni guzik, zebrało się miliony osób, by podziwiać start rakiety. Załoga składała się z czterech osób: mnie, tajemniczej i nieśmiałej dziewczyny, Michała i Bartosza. Obaj byli bardzo pewni siebie. Nie rozumiałam, czemu traktowali nas, jakbyśmy były gorsze. Ignorowali nas. Wreszcie nadszedł ten ważny moment. Weszliśmy do rakiety. Całej podróży nie opiszę, ponieważ to nie jest takie ważne. Jednak pod koniec dnia siódmego (wydawałoby się, że szczęśliwego) w rakiecie zaczęło coś (dokładnie nie wiem już co, ponieważ to było dawno i to się działo bardzo szybko) pikać. Gdy chciałam podejść - to znaczy podpłynąć, bo w kosmosie nie ma grawitacji - Michał odepchnął mnie z wielką siłą. Uderzyłam o maszynę z jedzeniem i zemdlałam. Gdy się ocknęłam, słyszałam głośny szum, jakby rakieta SPADAŁA!

I miałam rację. Rakieta spadał z prędkością światła! Byłam przerażona. Chociaż na Ziemi uważano mnie za osobę ,,twardą’’, bo rzadko płakałam, lecz teraz uroniłam łezkę. Nie myślałam o moim bogactwie ani o mojej willi… Dotknęłam medalika. Właśnie w tym momencie rakieta zatrzęsła się. Straciłam równowagę, zachwiałam się i upadłam. Znowu straciłam świadomość.

Po jakimś czasie obudziłam się. Słońce mocno świeciło. Przez chwilę nic nie widziałam. Gdy odzyskałam wzrok, opierając się o ściany wyszłam z  wraku rakiety. Wyglądała okropnie. Tego widoku nigdy nie zapomnę. Spojrzałam za siebie. Oniemiałam. Ta cicha dziewczyna żyła! Szła dziwnie. Chyba jej noga nie była w dobrym stanie, ponieważ kulała. Pobiegłam za nią. Wołałam, krzyczałam, ale ona mnie ni słyszała. Nagle upadła. Przyśpieszyłam. Gdy tylko do niej dotarłam, udzieliłam jej pierwszej pomocy. Po kilkunastu minutach udało się przywrócić do życia tę biedaczkę. Zaproponowałam powrót do rakiety. Zgodziła się. Gdy byłyśmy już blisko, zobaczyłyśmy coś okropnego! Tam byli Mateusz i Bartosz… Niestety, nie dawali znaku życia. Popłakałyśmy się.  

Potem zabrałyśmy z wraku rakiety apteczkę i trochę jedzenia. Wody nie było. Nie wiedziałyśmy, co robić. W końcu zdecydowałyśmy ruszyć w nieznane. Przecież rozpacz i stanie w miejscu nie miało najmnieszego sensu. Szłyśmy tak dwie godziny…

-Wiesz co? – odezwała się nagle koleżanka.

-Tak? – zapytałam.

-Zrozumiałam, że ci się nie przedstawiłam…- powiedziała.

-W sumie ... ja także…

-Jestem Ayano Aishi*! –podała mi rękę.

-O! Jesteś z Chin?! – zapytałam.

-No nie… Jestem z Japonii…- odpowiedziała.

-Ooo! Zawsze chciałam polecieć do Japonii!

 -Naprawdę? To fajnie. A ty jak się nazywasz?- zapytała.

-Nazywam się Wiktoria Frączek, i jak pewnie wiesz, jestem z Polski.

-Tak, wiem. A mam pytanie – powiedziała.

-Słucham?

-Czy jeżeli kiedyś wrócimy, to będę mogła z tobą zamieszkać?- zapytała.

-Ayano, oczywiście, że tak!- krzyknęłam uradowana.

-Naprawdę?! To świetnie!- ucieszyła się.

Szłyśmy dalej. Przyjrzałam się nowej przyjaciółce uważniej. Ayano miała granatowe krótkie włosy, zielone oczy i była bardzo szczupła.

Na tej planecie czas płynął szybciej, niespodziewanie zrobiło się ciemno. W oddali zauważyłyśmy światło. Popatrzyłyśmy się na siebie i pobiegłyśmy w tamtym kierunku. Gdy dobiegłyśmy, zobaczyłyśmy pięknie oświetloną wioskę. Na środku stał ratusz, a wokół niego wznosiły się budynki zabawowe, zakłady pracy i domy.

-Wiki! Ja o tej planecie czytałam! Nazywa się Fortuna! Ta wioska jest popularna! Chyba nazywa się Pokalani. A w ratuszu urzęduje władczyni!

-To chodźmy do tego ratusza i zapytajmy się jej, czy mogłaby nam pomóc.

Jak pomyślałyśmy, tak zrobiłyśmy. Szybko poszłyśmy na spotkanie z nieznajomą. Inne stworzenia, które żyły w tej wiosce, prawdopodobnie spały, bo nie było śladu po jakichkolwiek istotach.

Kiedy doszłyśmy do ratusza, zobaczyłyśmy  dwóch strażników. Wyglądali bardzo śmiesznie. Cali pomarańczowi, z  pięciorgiem zielonych oczów i kolcami do samoobrony. Istoty z włóczniami w łapkach stały  przed ogromnymi drzwiami nie wpuszczając nikogo. Gdy wartownicy nas zobaczyli, od razu nas wpuścili. Miałyśmy szczęście.

Ratusz nie był szczególnie piękny. Do złotego tronu, na którym ktoś siedział, prowadził pomarańczowy dywan. Podeszłyśmy bliżej. Osoba, która siedziała na tronie, wstała i obróciła się. Wyglądała prześlicznie, a zarazem dziwnie. Przypominała lisa. Zadziwiły mnie rude włosy z ufarbowanymi na różowo końcówkami. Jednak kolor ten świetnie pasował do reszty. Miała białe uszy, a nogi były w odcieniach pomarańczowych z czarnymi detalami. Nosiła różową sukienkę. W ręce trzymała berło. Głowę zdobił piękny diament, który wyglądał jak ogień.

-Witajcie! Co was tu sprowadza?- zapytała.

-Wie pani… Miałyśmy mały wypadek.

Opowiedziałyśmy jej o wszystkim.

-O! Współczuję z powodu kolegów.

-Dziękujemy. Czy pomoże nam pani?

-Jasne!

Mówiąc to zawołała dwie istotki, które zaraz zabrały się do pracy.

Kilka dni potem rakieta była gotowa. U nas trwało to dwa lata a tu? Kilka dni! Ja i Ayano pożegnałyśmy się z Oczołakami (bo tak nazywała się ta rasa) i z władczynią Pokalani. Następnie odleciałyśmy.

   Od tego czasu minęło kilka lat. Sprzedałam willę i z Ayano otworzyłyśmy sklep spożywczy razem z biurem podróży. Zamieszkałyśmy w jednym domu. Teraz z uśmiechem wspominam tę kosmiczną przygodę i oczywiście, planujemy kiedyś odwiedzić Oczołaki.

                                                              

*Ayano Aishi (czt. Ajano Ajszi) 

 

NA GÓRĘ